Kilka słów o Banfi HAJSZESZ

Wcierka osławiona. Wokół niej mnóstwo legend, blogerki potwierdzające skuteczność. W tym wszystkim ja: poszukująca ratunku na osłabione izotretynoiną włosy, gotowa porzucić urodowe #ideały dotyczące czytania składów i przestrzegania reguł na rzecz banfi-efektów. Jak Banfi sprawdziła się na moich herach? I przede wszystkim, czy kupię ją ponownie?

O Banfi, słynnej wcierce z Węgier, słyszałam mnóstwo pozytywnych opinii dość dawno, ale jak dotąd nie miałam okazji by ją testować. Zawsze to, przy okazji pobytu w aptece, w moje ręce trafiał Jantar, albo inna alkoholowa wcierka, której skuteczności nigdy nie testowałam przez odpowiednio dłuższy okres czasu, taki, który pozwoliłby mi wyrobić pewną opinię na ich temat.

Tę chrzanowo-gorczycową wcierkę zaczęłam stosować już w pierwszej połowie sierpnia, kiedy to moje cebulki włosowe były w naprawdę kiepskim stanie. Traciłam włosy w zaskakująco szybkim tempie i nie mogłam znaleźć przyczyny. Zastanawiałam się wówczas, czy agresywny skład wcierki mógł wpłynąć negatywnie na włosy, ale nie chciałam stawiać osądów, przed całkowitym wyeliminowaniem problemu. Dlatego też odstawiałam produkt i wracałam do niego ponownie kilka razy.

Wbrew zapewnieniom kilku blogerek, Banfi nie zatrzymała wypadania moich włosów w najtrudniejszym okresie. (Przy nieodpowiednim stosowaniu) kosmetyk ma tendencję do przetłuszczania/obciążania włosów tuż przy nasadzie, dlatego niecierpliwym użytkownikom może on sprawiać trochę problemów. Nie wiem do końca, co jest tego przyczyną: czy skoncentrowany wyciąg roślinny, czy może inna substancja, ale no worries – rozszyfrujemy tę zagadkę już za chwilę podczas analizy składu.

Zalecany sposób użycia wygląda następująco: Przynajmniej raz w tygodniu aplikujemy produkt na czystą, umytą skórę głowy. Następnie należy wykonać masaż skóry głowy i po 20-40 minutach umyć głowę szamponem i ponownie spłukać.

Z racji tego, że jestem skłonna do eksperymentów, już za pierwszym użyciem postanowiłam iść na całość i wcierki nie spłukiwać. Było to dość ryzykowne, ponieważ już na pierwszym miejscu w składzie mamy alkohol, co mogło skutkować przesuszeniem skóry głowy, a co za tym idzie, zwiększonym wypadaniem włosów. Aplikowałam niewielką ilość wcierki na skórę głowy tuż po umyciu, a następnie powtarzałam zabieg kilka razy w tygodniu, czasami codziennie. Chciałam, aby produkt miał dłuższy czas działania, dlatego zostawiałam ją na skórze do kolejnego mycia.

Estetyka opakowania: Bardzo, ale to bardzo charakterystyczna plastikowa butelka, przywołująca na myśl retro kosmetyki rodem z lat 20! Moje uczucia co do opakowania są mieszane, ponieważ na początku musiałam trochę kombinować z przelewaniem kosmetyku do starego aplikatora farb do włosów. Koniec końców okazałam się jeszcze bardziej cwana i zastosowałam trik, o którym napiszę jeszcze nie raz na łamach HR ;).

Zapach: Dziwny… Znowu, idealnym określeniem byłoby charakterystyczny, bo tego zapachu naprawdę nie sposób jakkolwiek nazwać! Ja tu wyczuwam coś… kremowego (?) z nutą alkoholu. Coś jak stare, babcie perfumy, które zbyt długo leżały w szafce ;D. No nie mój zapach, ale da się przeżyć. Czego nie robi się dla #pięknych włosów.

Działanie: I tak jak pisałam wyżej. Mam wrażenie, że jedno opakowanie to za mało, żeby ocenić właściwości tej wcierki. Jedno wiem na pewno, alkohol oraz wyciągi ziołowe w połączeniu z masażem skóry głowy, dają znać, że #coś się dzieje. Krążenie skóry głowy jest pobudzone, a to jedna z podstawowych ról ziołowo-alkoholowych wcierek.

Skład: alcohol – działa jako rozpuszczalnik, może wysuszać/podrażniać skórę głowy,

aqua – woda, cochlearia armoracia root extract – ekstrakt z korzenia chrzanu; przeciwdziała wypadaniu włosów, dzięki pobudzeniu krążenia krwi w skórze głowy oraz wykazuje działanie przeciwbakteryjne,

brassica alba seed extact – ekstrakt z nasion białej gorczycy, pobudza krążenie krwi przez co stosowana na skórę głowy wzmacnia cebulki włosowe i stymuluje wzrost nowych włosów; poprawiając ukrwienie skóry głowy może pobudzić włosy szybszego do wzrostu; działa przeciwłupieżowo i zmniejsza przetłuszczanie się włosów,

juniperus communis fruit extract – ekstrakt z owoców jałowca pospolitego, reguluje wytwarzanie sebum, stosowany w kosmetykach do cer tłustych, ogranicza przetłuszczanie, tonizuje, wzmacnia cebulki włosowe i pomaga w walce z łupieżem,

PEG-40 hydrogenated castor oil – emolient, składnik odżywczy i zagęszczający, to pochodna glikolu polietylenowego i oleju rycynowego o właściwościach nawilżających, umożliwia powstanie emulsji, umożliwia połączenie się fazy wodnej z olejową w kosmetyku; ma działanie odtłuszczające,

parfum – mój ulubieniec pod względem składników; dlaczego? nigdy tak naprawdę do końca nie wiemy co kryje się pod tą tajemniczą nazwą “parfum”; często bywa tak, że pod tą nazwą ukrywają się substancje zapachowe silnie uczulające albo nawet (!) kancerogenne… wśród blogerek #greenbeauty panuje powszechne przekonanie, że jeśli w składzie występuje jakiś naturalny ekstrakt, to jest on osobno ujęty w składzie jako np.: lavender oil – jeśli natomiast jest to substancja chemiczna imitująca naturalny zapach (szczególnie o wątpliwym wpływie na ciało), to wówczas ukrywa się ją pod słowem “parfum”…

origanum majorana leaf extract – ekstrakt z liści majeranku, działa przeciwzapalnie,

phenoxyethanol – syntetyczny, kontrowersyjny konserwant, zdolny do wywołania efektów neurotoksycznych (pisałam o tym tutaj), może uczulać i podrażniać skórę,

ethylhexylglycerin – konserwant pochodzenia naturalnego, humektant, działanie nawilżające,

citric acid – kwas cytrynowy, naturalny konserwant, regulator pH,

hexyl cinnamal – syntetyczna substancja zapachowa, alergen,

linalool – substancja zapachowa pochodzenia roślinnego, alergen,

butylphenyl methylpropional – syntetyczna substancja zapachowa, alergen, zgodnie z niektórymi badaniami, może przejmować rolę niektórych hormonów, zaburzając naturalną gospodarkę hormonalną, kancerogenna,

hydroxyisohexyl 3-cyclohexene carboxaldehyde – składnik kompozycji zapachowej, imituje zapach lilii, fiołka i cytryny; potencjalny alergen,

citronellol – substancja zapachowa pochodzenia roślinnego, alergen,

benzyl benzoate – substancja zapachowa pochodzenia roślinnego, alergen, zgodnie z niektórymi badaniami, może przejmować rolę niektórych hormonów, zaburzając naturalną gospodarkę hormonalną, kancerogenna, stosowana w nadmiarze może uszkodzić płód,

limonene – substancja zapachowa pochodzenia roślinnego, alergen,

geraniol – substancja zapachowa pochodzenia roślinnego, alergen,

benzyl salicilate – substancja zapachowa pochodzenia roślinnego, zgodnie z niektórymi badaniami, może przejmować rolę niektórych hormonów, zaburzając naturalną gospodarkę hormonalną, kancerogenna, przyczynia się do zanieczyszczenia wód,

hydroxycitronellal – syntetyczna substancja zapachowa, alergen.

Podsumowanie: Cztery ekstrakty roślinne, rozpuszczone w mieszance alkoholowo-wodnej i aż dziesięć składników, których z zasady staram się unikać. Jestem alergikiem ze skłonnością do podrażnień skóry głowy, dlatego samo podejście do Banfi było z mojej strony aktem odwagi głupoty. Na szczęście nie wywołała ona dewastujących efektów w moim przypadku, jednakże wszystkim początkującym radzę uważać. Nie jest to kosmetyk z górnej półki, o czym można się przekonać już po samej jego cenie, ale jeśli ktoś wierzy w magię wcierek, może próbować. Ja jak na razie z nadzieją na #efekt, przerzucę się na pachnącą rosołem kozieradkę ;).

Znacie Banfi? Jakie są Wasze odczucia co do tej wcierki?