Wiem, że mam wpływ na to co robicie.
Kiedy ponad trzy lata temu jako jedna z pierwszych blogerek (o ile nie pierwsza) napisałam o szczotkowaniu ciała na sucho, wspomniany artykuł stał się najczęściej czytanym i najchętniej odwiedzanym tamtego (2019) roku. Zaczynając swoją przygodę ze szczotkowaniem, nie miałam zbyt wielkiego wyboru w kwestii szczotek – jedyną profesjonalną firmą funkcjonującą wówczas na polskim rynku była wspominana przeze mnie w artykule marka KHAJA. Do tego czasu, gdy temat stał się nośny, a specjalistką od szczotkowania ciała chciała być każda inna blogerka, firm specjalizujących się w sprzedaży szczotek do szczotkowania sensu stricte namnożyło się jak grzybów po deszczu.
Dziś po raz kolejny zamierzam wprowadzić do blogosfery konkretny trend, a mianowicie odczarować stereotyp krążący wokół salonów masażu tajskiego i przekonać Was, że inwestycja w profesjonalny masaż to także inwestycja w niekwestionowaną gwarancję długoletniego zdrowia i benefitów, o których prawdopodobnie nie mieliście pojęcia. Do dzisiaj.
O tym, że staram się praktykować holistyczne podejście do życia, wiecie nie od dziś. Świadome słuchanie samego siebie i potrzeb ciała, to podstawa dobrego samopoczucia wynikającego przede wszystkim z poprawy kondycji fizycznej, duchowej i intelektualnej.
Zapytacie jednak, skąd pomysł na serię wpisów o masażu tajskim? Czy jest w tym jakiś haczyk? Interes? Wolałabym powiedzieć: powołanie.
Jak wiecie, uwielbiam dzielić się poznaną wiedzą z innymi i niejako zmieniać perspektywę ludzi, jeśli w mojej ocenie okazuje się ona błędna. O tym, że wielu ludzi zwyczajnie nie wie czym jest masaż tajski i jakie korzyści przynosi, dowiedziałam się zaczynając pracę w… Salonie masażu tajskiego właśnie. Bez obaw, nikogo tam nie masuję (chociaż mój chłopak twierdzi, że mogłabym), zajmuję się zupełnie czymś innym, ale do rzeczy.
Był to poranek jednego z ostatnich dni sierpnia, a ja wylewałam poty w trakcie intensywnego poszukiwania pracy. Moja frustracja zdawała się nie mieć końca. Szukanie zajęcia w zgodzie z własnym wykształceniem, w miejscu, które Ci odpowiada i w końcu z wynagrodzeniem, które zapewni Ci dostatnie życie zdaje się być ostatnimi czasy czymś zdecydowanie trudniejszym niż szukanie igły w stogu siana. A może po prostu nie mam do tego talentu? Kiedy zaczynało mi brakować jakiejkolwiek ochoty do przeglądania ofert pracy, moim oczom ukazała się nowa, “Szukamy studentek na stanowisko recepcjonistki”. Pomyślałam: raz kozie śmierć i wysłałam CV. Pracy recepcjonistki nie otrzymałam, ale przesłanie cefałki okazało się najlepszą decyzją, o czym dowiedziałam się już podczas pierwszej rozmowy kwalifikacyjnej. Na miejsce dotarłam dość szybko, a wejście do recepcji mogłabym porównać do przeniesienia się do całkiem innego świata. Świata orientu, zapachów, kwiatów, niesamowitego wystroju wnętrz – zdecydowanie odstającego od większości lokali, jakie widziałam w Polsce i nieziemskiej, relaksacyjnej muzyki.
Dostałam pracę. W najpiękniejszym miejscu, jakie mogłabym sobie wyobrazić, otoczona serdecznymi ludźmi, z możliwością ogromnego rozwoju i poznania innej kultury. Pracę-marzenie. Rzecz jasna zaczęłam się tym faktem chwalić w otoczeniu i wiecie co mnie spotkało? Pytania, których w sumie mogłam się spodziewać. Obleśne, ordynarne pytania, których wolałabym nigdy nie usłyszeć. Pytania, które uświadomiły mnie, że świadomość przeciętnego Polaka na temat tego, co inne, zawsze równa się praktycznie zeru. Mało tego, media również nie są pomocne. Wystarczy wpisać frazę “masaż tajski” w Google, by natknąć się chociażby na artykuły o Gessler nazywającej jedną z poznańskich restauracji b*rdelem. Zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że dla Polaka-wieśniaka wszystko, co czerwone kojarzy się tylko i wyłącznie z jednym, ale zważywszy na to, iż opisywany przeze mnie problem dotknął mnie na płaszczyźnie osobistej, uznałam, że to zbyt karygodne, by wzruszyć ramionami i funkcjonować jak gdyby nigdy nic.
W mojej głowie pojawił się pomysł na serię, w ramach której z każdym nowym wpisem, przybliżę Wam konkretną dawkę wiedzy na temat masażu, którego tradycja sięga 2 tysięcy lat. Niektóre informacje na jego temat będą mogły wydawać się Wam nieprawdopodobne, ale będę chodzącym przykładem na to, że nie są to mrzonki wymyślane przez marketingowów i właścicieli salonów.
Na potrzeby omawianej przeze mnie serii artykułów, podjęłam współpracę z salonem Thai Lamai w Poznaniu, by na własnej skórze poznać działanie rozmaitych technik, które rzecz jasna szczegółowo opiszę na blogu. Mam nadzieję, że w ten sposób przekonam Was do przetestowania zabiegów i wspólnie odkryjemy nowe miejsce odprężania, pełni relaksu oraz momentu wytchnienia od codziennego biegu.
Trzymajcie kciuki, lecę właśnie na pierwszy masaż.