rozmarynowo-miętowa odżywka dodająca objętości Petal Fresh

Uhh… Minęło trochę czasu od mojej ostatniej aktywności na blogu i szczerze powiedziawszy nie wiem jak się z tego wytłumaczyć. Zarchiwizowałam filmy na YouTube, cały czas myślę nad ich ostateczną formą i tym, czy nie powinnam ich nagrać na nowo… Wiecie, ciężko się przełamać, widząc wszystkich twórców kreujących materiały na mega wysokim poziomie, kiedy Wy sami jesteście niczym raczkujące bobasy z 2011 roku… :D. Nie wiem, zastanowię się i podejmę ostateczną decyzję kiedyś. Na pewno nie dziś. Jest już po 22:00, więc powinnam w zasadzie szykować się do spania, ale uznałam, że napiszę dzisiejszą recenzję… odżywki, która towarzyszyła mi przez ostatnie miesiące, juhu.

Czy w ogóle warto ją kupować? Tsss… to kwestia indywidualna, ale mimo to… ZAPRASZAM DO CZYTANIA. Albo chociaż do oglądania zdjęć, bo… Naprawdę się starałam.

dawno nie było (takiego wpisu), więc będzie

Wiecie kiedy orientuję się, że czas najwyższy napisać o jakiejś odżywce do włosów? A no w momencie, w którym zaczyna mi brakować wolnego miejsca w pokoju, bo gdziekolwiek nie postawisz nogi, trafiasz na puste opakowanie po kosmetyku. Nie no, trochę wyolbrzymiam. Jak zawsze zresztą. Ale dzisiejszego słonecznego poranka doszłam do wniosku, że wykorzystam dzień wolny nie na spacer po łące czy lesie, a na pisanie notki o zużytej odżywce za kilkanaście złotych. Odżywce, której nawet nie polubiłam. Odżywce, którą z bólem ukończyłam jako pierwsze O w metodzie O-M-O i chociaż uwielbiam produkty Petal Fresh, to do niej wincyj nie wrócę. Jak się bowiem okazało, nie wszystko złote co pachnie grejpfrutem.