Fluff, Superfood, Mattifying Face Milk Green Tea (Mleko do twarzy `Zielona herbata`)

Dziś tylko po polsku. Nie mam energii i siły, żeby wytężać ostatnie szare komórki i docierać do angielskojęzycznych czytelników, których znając życie mam w ilości: zero. Dzisiejsza recenzja będzie totalnie na luzie, na temat kosmetyku, który kupiłam impulsywnie, nie przemyślając zakupu pod żadnym aspektem, nie sprawdzając składu przed podjęciem decyzji i kierując się tylko i wyłącznie tym, że ładnie wyglądał na półce sklepowej. Brzmi jak typowy konsumer? Cóż, czasami nim właśnie jestem.

Słowem wstępu: Zadaniem mleczka do twarzy, które dzisiaj zrecenzuję jest zmatowienie, zmniejszenie porów i nawilżenie skóry. Ma całkiem ciekawy skład, bowiem znajdziemy tu uwielbiany przeze mnie olejek jojoba, ekstrakt z zielonej herbaty (który normalizuje działanie gruczołów łojowych, oczyszcza i tonizuje skórę). Producent zapewnia, że proponowane przez niego składniki aktywne zapewnią pozbycie się “niechcianego” blasku, co mnie osobiście zbija z pantałyku. Czyż współcześnie właśnie nie o blask zadbanej cery chodzi? Nie mówię o kompletnej niestabilności bariery naskórka, która prowadzi do wytwarzania nadmiernej ilości sebum w akcie obronnym. Mam raczej na myśli zdrowy głów. Czy aby na pewno jest on niechciany?

Estetyka opakowania: Tak jak wspominałam wyżej, buteleczka jest po prostu przeurocza, podobnie zresztą jak sam kolor kosmetyku. Gdyby nie oprawa wizualna, mleczko nie trafiłoby w moje ręce.

Zapach: Delikatny, rześki, rzeczywiście herbatowy z mleczną nutą. Pachnie trochę jak matcha. Kto by pomyślał.

Działanie: I tutaj moje odczucia są mieszane. Nie lubiłam stosować tego kosmetyku w zgodzie z jego przeznaczeniem – zużyłam mleczko jako codzienne nawilżające maseczki – po prostu kładłam na cerę zwiększoną ilość i pozwalałam jej chłonąć tyle, ile potrzebowała.

Skład: aqua, glycerin, coco-caprylate/caprate, propylheptyl caprylate, simmondsia chinensis seed oil*, butylene glycol, lauryl glucoside, polyglyceryl-2 dipolyhydroxystearate, camelia sinensis extract, hydrolyzed rice protein, hydrolyzed yeast protein, hydrolyzed glycosaminoglycans, enantia chlorantha bark extract, glycine soja (soybean) oil, sodium hyaluronate, glycoprotein, niacinamide, panthenol, biotin, copper gluconate, sodium pca, allantoin, threonine, tocopherol, disodium phosphate, dehydroacetic acid, oleanolic acid, pyridoxine HCl, sodium polyacrylate, xanthan gum, citric acid, benzyl alcohol, parfum, potassium sorbate, sodium benzoate, phenoxyethanol, CI 42090, CI 47005, CI 73015

Darujmy sobie dogłębną analizę, szczerze mówiąc wątpię, że ktokolwiek z Was się w to zagłębia? Z kontrowersyjnych składników znajdziemy trzy: częściowo zabroniony w aerozolach kwas dehydrooctowy, dopuszczony przez instytucje certyfikujące kosmetyki naturalne w produktach organicznych, fenoksyetanol (pisałam o nim tutaj) i alkohol benzylowy, który może uczulać.

Podsumowanie: Chętnie wróciłabym do tego kosmetyku, gdyby nie świadomość poszczególnych składników.